sobota, 7 listopada 2015

"Central Park" - Guillaume Musso

Na prozie Pana Musso nie sposób się zawieść. Zawsze kiedy sięgam po jego dzieło, mogę liczyć na mistrzowsko skonstruowaną fabułę i równie ciekawie stworzone postacie. Do tego inteligentne dialogi i mamy powieść, którą czyta się z przyjemnością.
Historia przedstawia dwoje nieznanych sobie ludzi, Alice i Gabriela, którzy budzą się nagle gdzieś w środku Nowego Jorku, złączeni kajdankami i utratą pamięci, co do wydarzeń dnia poprzedniego. Ich położenia nie ułatwia fakt, iż znaleziona przy Alice broń nie ma jednego pocisku a jej koszula poplamiona jest krwią. I chociaż usilnie próbują sobie przypomnieć, choćby mglisty szczegół, mogący naprowadzić ich na ślad wyjaśniający jak doszło do ich spotkania, ta kwestia nadal pozostaje zagadką. Bez dokumentów, pieniędzy i do tego skuci kajdankami, zdani tylko na siebie wiedzą, że nie mają innego wyjścia jak zaufać sobie nawzajem, by możliwie szybko rozwikłać tę zagadkę. Tajemnicze kolejno odkrywane ślady, powoli prowadzą ich w coraz dziwniejsze miejsca a prawda, którą próbują odkryć robi się coraz bardziej intrygująca i przerażająca zarazem.

Książki Musso zazwyczaj zaliczane są do kategorii thrillerów, jednakże w każdej z nich autor przemyca romantyczny wątek łączący głównych bohaterów, nawet jeśli na początku powieści wcale się na to nie zanosi. Jednakże ja zawsze czekam, aż ten motyw w końcu się pojawi, pośród niebywale tajemniczej i zaskakującej w każdym rozdziale akcji. Książka wciąga od pierwszej strony, od pierwszego rozdziału, ba, rzekłabym od pierwszego zdania nawet. Trudno się od niej oderwać, kończąc każdy kolejny rozdział wiedziałam, że muszę rozpocząć choćby jeden akapit następnego, który w końcu prowadzi do zakończenia (jak to zwykle u Musso bywa) zaskakującego i nieprzewidywalnego. Innymi słowy Guillaume Musso, po raz kolejny udowodnił, że jest mistrzem thrillerów, po części romantycznych, po części fantastycznych. Zdecydowanie polecam.

niedziela, 14 października 2012

„Nikomu nic nie mów” – Jacek Krakowski

„Nikomu nic nie mów” to pierwsza książka autorstwa Pana Krakowskiego jaką czytałam. A moja reakcja po rozdarciu koperty, w której mi ją przysłano była krótka: „Taka cienizna?” Z reguły nie przepadam za cienkimi książkami, bo mam wrażenie że jak już zdołam zaprzyjaźnić się z bohaterami, to zaraz zmuszeni będziemy się „pożegnać”. Jednakże z uwagi na fakt, iż nie jest to pierwsza książka autora, każdy kto tak jak ja polubi główną bohaterkę Laurę będzie miał okazję kontynuować tę książkową znajomość w kolejnych częściach. Akcja powieści rozgrywa się w Łodzi a jej główna bohaterka Laura Sawicka (z zawodu policjantka) jest jej narratorką. Historia zaczyna się od błagalnego telefonu jaki odbiera od swego dawnego przyjaciela ze szkoły policyjnej (nota bene z niej wyrzuconego). Ów kolega prosi ją o pomoc w rozwikłaniu zagadki „nawiedzonego” mieszkania nr 6 w kamienicy usytuowanej przy Alei Kościuszki 77 w Łodzi, którym zarządza założona przez niego i jego wspólnika-partnera agencja nieruchomości. Po kilku namowach nasza bohaterka zgadza się, wyrusza w drogę i na miejscu podejmuje własne nieoficjalne śledztwo. Rozpoczyna wędrówkę od mieszkania do mieszkania, poznając coraz to nowych lokatorów rzeczonej kamienicy, pozornie zupełnie obcych sobie ludzi, ale jak się okazuje w jakiś pokrętny i niejawny sposób ze sobą powiązanych. W dodatku każdy z nich przeczy temu co powiedział ktoś inny i rezultacie coraz trudniej wpaść na właściwy trop w sprawie. Im dalej nasza bohaterka brnie w tę zagadkę, tym mroczniejsze zaczyna się tworzyć tło całej opowieści. Mieszkanie istotnie sprawia wrażenie „nawiedzonego”, jedni lokatorzy opuszczali je w pośpiechu, inni znikali bez śladu jak odnaleziona później martwa ostatnia jego lokatorka. Nasza policjantka nie poddaje się jednak, najprawdopodobniej nie zdając sobie sprawy na jakie niebezpieczeństwo się naraża i jakie zagadkowe urządzenie skrywa przed nią tajemniczy lokal nr 6. „Nikomu nic nie mów” to książka, którą czyta się szybko, najprawdopodobniej dlatego, że więcej tu dialogów niż opisów. Akcja powieści trzyma w napięciu, choć już na początku wiemy, że jej główna bohaterka Laura Sawicka i zarazem narratorka żyje i ma się całkiem dobrze. Jednakże kiedy wraz z nią próbujemy znaleźć właściwy trop mający doprowadzić do rozwiązania mamy wrażenie, że przez cały czas podąża za nią jakiś cień a jej życie jest nieustannie zagrożone. Atrakcyjności bohaterom dodają nietypowe imiona jakimi autor je obdarował i przezabawne niekiedy nazwiska jakie im nadał: Estym Tabor, Kaj Danowicz czy Ziemowit Ziemisyn. Zastanawia mnie czemu tylko główna bohaterka ma imię i nazwisko nie odbiegające od normy(jak na współczesne czasy rzecz jasna). Nie mniej jednak jestem pewna, że nie poprzestanę na tej książce, gdyż niezmiernie ciekawi mnie jakie zagadki do tej pory rozwiązała Pani Sawicka i jakie jeszcze zostaną przez autora postawione na jej drodze.

„Uciec przed cieniem” – Ewa Kopsik

W sposób zamierzony czy też nie Ewa Kopsik wypuściła swoją debiutancką powieść „Uciec przed cieniem” na jesieni, kiedy to właśnie ciemności zapadają coraz wcześniej i człowiek wracając z pracy ma ochotę zasiąść w fotelu z kubkiem ciepłej herbaty i wejść do świata bohaterów dopiero co zdobytej, pachnącej nowością książki. I czyniąc to z powyższym tytułem, jednego może być pewien: nie będzie łatwo. Bo „Uciec przed cieniem” nie jest łatwe a miejscami nawet mało przyjemne. Główną postacią i narratorką książki jest kobieta: młoda, zamężna, ani przesadnie bogata ani też biedna. Nasza bohaterka (co ciekawe nie posiadająca imienia) wydaje się prowadzić spokojne i ustabilizowane życie. Tylko pozornie. Już na samym początku dostrzegamy jak bardzo jest zagubiona i niepewna siebie. Jak nie potrafi się przebić i walczyć o swoje, gdy po ślubie zamieszkuje z teściami, gdzie prym wiedzie „wujaszek” podporządkowujący sobie wszystkich członków rodziny, podejmujący za nich decyzje i nie przyjmujący odmowy. Nie jest w stanie przekonać się do artystycznego światka w jakim obraca się z racji pracy męża – śpiewaka operowego i choć podejmuje nieśmiałe próby dostosowania się do otaczającej ją rzeczywistości i ludzi w niej występujących, zawsze kończą się one niepowodzeniem. „Sama nie potrafiłam niczego postanowić, pokierować swoim życiem, wreszcie wtoczyć się na właściwy tor” [str. 175] Pozwala bezwiednie kierować swoim życiem, podejmować za siebie decyzje. Prześladowana przez urywki wspomnień z dzieciństwa coraz bardziej zapada się w otchłań słabości i lęku: „Skąd wzięła się u mnie ta dziwna słabość? Kiedy się zaczęła? (…) Kiedy zaczęłam się bać? Przegapiłam ten moment, kiedy wyrasta się z dziecinnych lęków” [str.131] Wyjazd do Wiednia, któremu nie jest w stanie się przeciwstawić, powoduje nagły zwrot akcji. Wreszcie życie zmusza ją do wyjścia z cienia, ucieczki od niego. Czy jej się to uda, nie mogę zdradzić. Jak już nadmieniłam książka nie jest łatwa, ale za to wciągająca, aczkolwiek nie do pochłonięcia w jeden wieczór. Czytając ją zatrzymywałam się i zastanawiałam: jak to możliwe, że można dać się tak zdominować. Miejscami drażniła mnie osoba tej kobiety: jej bierność, wycofanie i bezradność. Dlaczego nie tupnie wreszcie nogą, nie wykrzyczy tego co tłumi w sobie od tak dawna? Akceptuje liczne zdrady męża, a sporadyczne myśli o odejściu od niego dominuje lęk przed samotnością. Miałam ochotę krzyknąć do niej „Zdecyduj się wreszcie, kobieto!” Z drugiej strony przerażała mnie słowami: „Krążyłam po mieście, nachalnie przyglądałam się wszystkim pijakom, narkomanom, facetom z łysymi czaszkami i kolczykami w uszach. Chciałam aby mnie zaczepili (…), bo chciałam walczyć, obojętnie z kim, byle przeorać kogoś ostrzem, zmasakrować mu twarz”. [str.186] „Uciec przed cieniem” sprawia wrażenie snutej opowieści, wspomnień niemalże a to z uwagi na fakt, iż narratorka używa czasu przeszłego, akcja rozgrywa się w latach 80-tych a całość w zasadzie pozbawiona jest dialogów. Niebagatelne poczucie humoru i inteligencja głównej bohaterki (mimo braku akceptacji jej zachowania), wzbudziła moją sympatię na tyle by „Uciec przed cieniem” dołączyło do mojej biblioteczki. Książkę mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim tym, którzy tak jak ja snują refleksje i wyciągają wnioski z każdej lektury.

„Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek” - Mary Ann Shaffer i Annie Barrows

Uczciwie przyznaję, iż do powyższej książki odniosłam się bez większego entuzjazmu. Ale mimo tego zarezerwowałam ją w osiedlowej bibliotece. Po około tygodniowym oczekiwaniu zgłosiłam się po jej odbiór. Już w tramwaju dokładnie obejrzałam okładkę i przeczytałam informacje na niej zawarte, jak to mam w zwyczaju czynić. A potem, nie wiem kiedy (bo od domu dzielą mnie raptem 4 przystanki) całkowicie wciągnęły mnie listy, które stanowią treść książki. Chłonęłam je jak gąbka i na przemian to uśmiechałam się, to smuciłam, to rozczulałam. Nie mogłam się od niej oderwać, jednocześnie zdając sobie sprawę, iż nie chcę też zaraz jej skończyć. Chciałam się nią po delektować. Odkładałam ją więc na biurko, by za chwilę rzucać jej tęskne spojrzenia, po czym zaraz ją otwierałam i wmawiałam sobie że jeszcze tylko jeden list, a potem kolejny i kolejny... . Książka przedstawia pisarkę Juliet Ashton (postać fikcyjną), która poszukuje tematu na książkę. Temat niejako przychodzi do niej sam, pocztą. Otrzymuje bowiem list od mieszkańca wyspy Guernsey, członka tytułowego Stowarzyszenia. Ów mieszkaniec Dawsey Adams, adres Juliet odnalazł w książce którą zakupił a która kiedyś należała właśnie do niej. Dawsey to bohater, który zdobył moje serce pisząc w liście do Juliet: „W latach młodości byłem małomówny, bo bardzo się wstydziłem tego, że się jąkam. Przyznam się, że pierwszy raz w życiu zostałem zaproszony na kolację właśnie wtedy. Oczywiście chętnie skorzystałem, choć prawdę mówiąc, moją porcję wolałbym zabrać do domu i zjeść w samotności”[str.34] Równie dużą sympatię budzi postać Clovisa Fosseya (również członka Stowarzyszenia) w szczególności fragment listu z wyznaniem „W 1942 roku zacząłem starać się o wdowę Hubert. Podczas wspólnych spacerów szła z przodu i nigdy nie pozwalała się wziąć pod rękę. To znaczy tylko mnie, bo Ralphowi Murcheyowi pozwalała, toteż mocno się frasowałem, że moje starania idą na marne”. [str. 70]. To oczywiście tylko dwójka z całej plejady bohaterów, którzy piszą do Juliet. Sposób w jaki ta książka została napisana zgodnie z okładkową recenzją miejscami wydaje się być historią prawdziwą. Czasem człowieka aż korci by w wyszukiwarce Google wpisać nazwisko Juliet Ashton i poszukać jej biografii czy zdjęć. Już dawno nie czytałam tak ciepłej i ciekawej książki. Każda z występujących tu osób swoimi listami potrafi wzbudzić w Czytelniku całą gamę emocji, uśmiech, radość, smutek, refleksję. Akcja, choć rozgrywa się w trudnym czasie, zaledwie rok po ukończeniu II wojny światowej pokazuje, jak bardzo duże piętno odcisnęła ona na ludziach i jak silny potrafi być człowiek, by na nowo ułożyć sobie całkiem szczęśliwe życie. Mam nadzieję, że duet Mary Ann Shaffer i Annie Barrows zaszczyci nas jeszcze niejedną powieścią.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...